Tomasz Łabuda Tomasz Łabuda
246
BLOG

Kwestia świadomości

Tomasz Łabuda Tomasz Łabuda Psychologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

W ostatnim czasie mam okazję rozmawiać z osobami o pewnych zaburzeniach. Ze swoimi problemami psychicznymi, z osobami pogrążonymi w różnych schorzeniach, chorobach. Zawsze jest u mnie w tym aspekcie chęć pomocy, wszak w jakiś mały, cząstkowy sposób zmierzyłem się też z tego typu problemami. Moja przypadłość nie była poważna, szybko sobie z tym poradziłem. Co prawda nie samemu, potrzebowałem małej pomocy i ją dostałem, jednak sam już o siebie muszę dbać, aby mój świat nie legł, jak wcześniej. Pilnuje się, a przede wszystkim, tak sobie musiałem poukładać sobie w głowie, aby było dobrze i "czuć dobrze". To już jest moja kwestia, tego jak sobie to sam umeblowałem w głowie i jaki przyjąłem system wartości, sposób myślenia. To jest też istota świadomości człowieka. W rozmowie często używam tego słowa, jest kluczem. Wiem, że za nim kryje się coś głębszego, dużo trudniejszego dla nas, dla mnie do pojęcia, jednak bez chociażby cząstkowej, jak najmniejszej, naszej świadomości będzie niezwykle ciężko utrzymać nasz Spokój. Będziemy bezbronni, niewinni, wystawieni na strzał z zewnątrz, łatwym celem. Bo ofiara jest bezbronna, aż się prosi żeby weszły jej do głowy jakieś dramaty i problemy. Nasz umysł robi z nami co chce, a nie na odwrót. A przecież to my sami powinniśmy być jego panem. To my powinniśmy decydować, co myślimy, jak to odczuwamy, jak zareagujemy, jakie emocje się w nas wyzwolą i powinniśmy w pełni nad tym panować. Nasz umysł często nas atakuje samych, samemu tworząc nasze problemy. I bez świadomości tego, a to są najprostsze z najprostszych rzeczy, jesteśmy niemal bezradni, bezbronni w radzeniu sobie z naszymi problemami.

Nie jestem psychologiem. Czasem boję się różne rzeczy pisać, bo wiem że potrafią być w różny sposób zinterpretowane. Także w ten zły. Oczywiście, to jest kwestia indywidualna, jeden odbierze dane słowa w ten sposób, drugi w inny. Jednak mam czasem pustkę, nie zawsze wiem co powiedzieć, aby druga osoba miała chociaż trochę lepiej niż wcześniej. Nie chcę, aby ta druga osoba jeszcze bardziej się rozsierdziła, przecież nie o to też chodzi. Mógłbym, tak jak potrafię, uświadamiać inne osoby w różnych kwestiach, jednak tu sam siebie hamuje, bo przecież nie jestem nieomylny, nie do każdej osoby to trafi, nie każdy potrzebuje akurat to usłyszeć, co chciałbym powiedzieć. Ciężko w końcu mówić osobie, która czuje źle, czy rozmyśla o samobójstwie, że świat jest piękny i trzeba z niego czerpać tę dobrą Energię. Domyślam się, że nastąpi jeszcze irytacja tej osoby, jej rozsierdzenie. A tekst, że to Ty samemu/sama się zdenerwowałaś też nie musi być dla tej osoby dobry na tę chwilę. Może być przydatny ogółem, ale nie w tej konkretnej sytuacji.

Tych chorób i przypadłości nie da się wyleczyć tabletkami. Sprawią one pozorny spokój, uspokoją umysł. Ale nie wyleczą choroby, zagłuszą ją, otumanią nas. Sprawią prędzej, że nie widzimy na czas działania tabletki naszego bólu i problemu. Lek przestanie działać, ale tylko na tu i teraz, choroba będzie. Uśmierzą nasz ból, ale nie rozwiążą problemu. Będziemy czuć lepiej na te 12 godzin, po czym problemy wracają, wcale nie znikają. To nie jest sposób na wyleczenie, ale na uśmierzenie bólu. A on wróci, bo leczyć i wyleczyć powinniśmy się sami.

Każdy tego typu problem kreujemy sobie sami. Owszem, otoczenie w którym dorastaliśmy, nasze przeżycia, doświadczenia miały i mają na nas wielki wpływ. Ktoś może powiedzieć "to nie ja dorobiłem/łam się moich problemów, to jest kwestia dramatu przeżytego w dzieciństwie" i to będzie też prawda. Jednak faktem jest, że te rzeczy siedzą w nas, w naszych umysłach. I to jest tylko i wyłącznie nasza kwestia, aby się tego wyzbyć. Nikt nie ma większego wpływu na nas niż my sami. To nie jest przypadłość w stylu wycięcia woreczka robaczkowego, gdzie lekarz zrobi zabieg, wypisze tabletki i "samo się goi". Tutaj leczymy się sami, tak jak sami się tego dorobiliśmy będąc nieświadomym.

W takim razie jak się tego pozbyć? Musimy uświadomić się sami w podstawowych rzeczach. Że to my się denerwujemy, nie coś. Ktoś może być tylko bodźcem, czymś przez co MY się denerwujemy. Trzeba to dostrzec, a gdy to zobaczymy to łatwiej będzie nad tym zapanować. Przychodzi moment gniewu, wybuchu. W moim wypadku jest tak, że na ułamek sekundy przed eksplozją widzę jeszcze bocznicę, na którą mogę zjechać. W moich oczach widać gniew, jednak gdy uda się zjechać, to to robię. Odwracam wzrok, albo nawet patrzę na rozmówcę i pojawia się uśmiech. Bo przecież... można. Możesz i Ty, sam decydujesz jak reagujesz. Tylko pamiętaj, że Twoja złość jest wywołana przez Ciebie, ten ktoś tylko był bodźcem, grzmisz Ty.

Ja wiem, łatwo mówić, ciężej zrobić. Na pewno to wszystko łatwo nie przyjdzie. Musimy to dostrzegać po sobie, odczuć to. A gdy poczujemy to łatwiej będzie nad tym zapanować. Tylko bądź czujnym w tym momencie, odczuj tę falę gniewu, jaka zapełnia Twój umysł i ciało. Pozwól sobie, daj tę chwilę na reakcję. Jeśli zauważysz to, to i ta chwila będzie trwać długo. Wtedy Twoja reakcja może być każda, jaka chcesz. Może jej nie być, ale to już będzie Twoją decyzją, nie mimowolnym zachowaniem, takim jak wywołał to organizm.

I nie chodzi o poczucie winy, że wciąż się denerwujesz, a nie potrafisz temu zaradzić, nie o to chodzi. To co napisałem nie ma służyć temu, żeby pokazać, że się da. Skoro mnie się udaje (przyznam, że nie zawsze, nie zawsze udaje mi się panować nad emocjami, czasem je tylko kontroluje, czasem rzeczywiście się złoszczę, jednak bardzo rzadko na długo. Jak nie potrafię nad tym zapanować "w sobie", to gdy mi to ucieknie staram się już tylko okiełznać i... zapomnieć, puścić w niepamięć). Nie ma co się winić w takich sytuacjach, rozpatrywać winę. Bo sytuacja już była, a czasem ma dalej na nas wpływ. To jest zgubne, wszak sami widzicie, że to "było". Nie powinno być, nie ma sensu żeby wpływało dalej na nas. Trzeba jak najszybciej wyzbyć się tej złości, która znów w nas siedzi. Zająć się czymś innym w głowie, a najlepiej chyba... w ogóle nie myśleć. Szukać innych bodźców, tych weselszych, lepszych. Takich, którymi łatwo się zająć. Rozpatrywanie takich kwestii jest zgubne, zajmuje głowę i przez różne wnioski robi nam krzywdę.

Nie potrafię się wyzbyć poczucia, że to same nasze myśli robią nam szkody. Rozpamiętujemy przeszłość, boimy się przyszłości. Zapominając, ze zawsze jest teraz. I nie ma nic innego. Albo było, albo będzie. Teraz jest teraz, więc po co rozmyślać nad przeszłością, która dodatkowo jest dla nas bolesna? Przeszłość robi nam krzywdę, a jeszcze bardziej my sami rozmyślając nad nią. Nawet jeśli przeszłość była dla nas dobra, to jaką odczuwamy przyjemność z czegoś, czego już nie doświadczamy, z czegoś co, być może, minęło? Czy nie będzie to znów prowadzić do jakiegoś żalu nad tym? Nie wiemy co będzie w przyszłości, możemy sobie planować różne rzeczy i dążyć do nich, ale czy mamy całkowity wpływ na nią? Taki stuprocentowy wpływ? Przecież nie. Jakkolwiek staralibyśmy się to i tak nie wszystko osiągniemy co chcemy. Dlaczego zatem powinniśmy planować np. wspaniałą rodzinę, kochającego męża/żonę? Sam chciałbym tak, jednak co mi po tym jeśli nigdy nie znajdę odpowiedniej osoby, takiej którą będę mógł pokochać? I która mnie pokocha? Mógłbym i z pewnością starałbym się, żeby tak było, ale przecież nie mam pewności, że ta osoba będzie tak samo kochać mnie jak ja ją. Na pewne rzeczy nie mamy po prostu wpływu. Albo będą albo nie, a ambicje prowadzą, do niepotrzebnego poczucia winy (chciałem, starałem się, ale nie wyszło, bo...) czy też zazdrości (ktoś ma wspaniałą żonę, też chciałbym...). Ambicje nie prowadzą do niczego dobrego, to narzucanie samemu sobie czegoś, co MUSISZ. Gdzie człowiek nigdy nic nie musi i nie powinien musieć. Nie masz też żadnych presji z tym związanych i łatwiej przyjąć to, co będzie. Te najlepsze rzeczy, które mogą nam się zdarzyć, a nie konkretny plan, ambicja.

Zatem nie ma sensu myśleć nad tym, bo to do niczego nie prowadzi. Wiem, że to jest bardzo trudne, sam nie do końca to umiem. Ale sama świadomość tego bardzo pomaga. Uświadomienie sobie, że jest tylko teraz, ten moment.

Warto skupić się na chwili, spróbować nie myśleć. Sam szukam Spokoju. Pomaga mi wyciszenie, nie myślenie, wyzbycie się złych myśli, często jakichkolwiek. Bo to te myśli zaburzają mi Spokój, karzą rozpamiętywać, planować, żałować, mieć nadzieję. Ale na to nie mamy wpływu już, jest szkodliwe. Takim działaniem właśnie robimy sobie krzywdę. Zawsze szukam Spokoju w głowie, w każdej sytuacji. I skupiam się na tym, co jest.

Nic innego przecież nie ma, poza chwilą obecną, zaś rozpamiętywanie zostawiam historykom, a wróżenie z fusów wróżbicie Maciejowi.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości