Tomasz Łabuda Tomasz Łabuda
421
BLOG

Znajomość warta trzy piwa

Tomasz Łabuda Tomasz Łabuda Obyczaje Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Przydarzyła mi się ostatnio z pozoru niewinna historia. Może być ciekawa, może nawet pouczająca. Tym starszym Czytelnikom (wiem, że jest ich jednak dużo więcej, niż tych w co najmniej moim wieku) pokaże co mają w głowach, jak traktują innych ludzie z mojego pokolenia (przypominam, rok 1992). Tym młodszym, którzy jednak coś tam w głowach mają, pokaże i może przestrzeże: jacy są ludzie, jak łatwo i prosto rezygnują ze znajomości, jak traktują innych i ile warte są ich słowa i znajomość. Posłuchajcie:

Poszedłem do pracy, na szkolenie. Mniejsza o to, co miałem tam robić, to nie jest kwestia warta uwagi. W każdym razie posada pionasa, nic specjalnego, nic trudnego dla mnie (chociaż niekoniecznie dla innych, ale nie o to chodzi). Szkoliła mnie dziewczyna rok młodsza ode mnie, zatem rok 1993. Złapaliśmy dobry kontakt, fajnie nam się gadało, chyba też wpadłem jej w oko, bo usłyszałem z jej ust że jestem słodki (istotnie, uśmiech i pozytywna energia potrafi zrobić ze zwykłego, szarego człowieka bożyszcza). Koniec końców zaproponowała po pracy piwo.

Rozmowa w miarę się kleiła, na tyle że dostałem jej numer. Wcześniej zdecydowałem się na, przy pierwszym rzucie oka, ryzykowny, ale jednak cwany ruch. Mianowicie polegał on na tym, że dzisiaj stawiam ja, a następnym razem ona. Chciałem wzbudzić w niej poczucie jakiegoś tam długu, tego że jeszcze co najmniej raz się spotkamy, aby ona sama ze sobą czuła się dobrze, bez poczucia winy. Sądziłem też, że sprawiłem na niej na tyle dobre wrażenie, żeby jednak chciała jeszcze mnie zobaczyć i wypić w moim towarzystwie niejedno dobrze schłodzone piwo. Poza tym szczerze sądzę, że pieniądze nie mają jako takiej wartości, zwłaszcza takie, które starczają tylko na wypicie kilku piw w knajpie, jeszcze po zaniżonej, promocyjnej cenie przez miłego, kojarzącego zapewne już mnie z twarzy barmana. Przegrać nie mogłem, mogłem tylko wygrać.

Pierwsze, ostrzegawcze światełko w mojej głowie, zaświeciło się gdy wracaliśmy autobusem. Usłyszałem tam, klasyczne już dla wielu, "zadzwonię". Jednak nie zastanawiałem się nad tym, wszak jakoś trzeba się dogadywać i nie można wyciągać wniosków z tego typu rzeczy. Miało mieć to miejsce po tygodniu, jak ponownie zawita do Wrocławia. Pozostało czekać.

Coś tam pisaliśmy, a raczej ja pisałem. O pracy, bo był wspólny temat (powinienem chyba też dodać, że ona z niej zrezygnowała, mój pierwszy dzień był jej ostatnim). Potem przestałem, bo nie będę namolnym, a i trzeba dać człowiekowi też chwilę spokoju. Czekałem na nadchodzący tydzień. Gdy nadszedł sam wyszedłem z inicjatywą spotkania. Nie rewanżu, chciałem gdzieś pójść, po prostu. Jednak, jak się okazało, nie miała jednak czasu. Zgadamy się, kiedyś. Jak będę miała, w każdym razie nie teraz.

I tak czas sobie słodko płynął. Słyszałem kilka razy "w następnym tygodniu :)", a te mijały. Jeden po drugim. W końcu minął miesiąc, następne tygodnie. Jednak ciągle było "jestem zajęta/nie mam czasu, ale w przyszłym tygodniu już myślę na pewno :)".

A ja już miałem tego dość. Rozumiem brak czasu. Przecież to, że sam nie robię za wiele nie musi znaczyć, że każdy tak ma. Ludzie mają swoje zajęcia, prace, rodzinę, obowiązki. To normalne, nie trzeba mi tego tłumaczyć. Jednak nie da się też zakwestionować brak słowności, brak szczerości. Rzucanie terminami, a potem olewanie. Bez słowa wyjaśnienia, bo po co? To nie świadczy najlepiej o człowieku i ja to dostrzegam. Z mijającym czasem miałem co raz bardziej dość tego olewczego stosunku do mnie. Sam też mam, na szczęście, na tyle poczucia własnej wartości, żeby takiego zachowania nie tolerować.

(Jeszcze w zeszłym roku wariowałbym. Moje samopoczucie byłoby sinusoidą. Od euforii po rozsierdzenie. W ciągu dnia. Całe szczęście już ten czas minął i inni ludzie nie mają na mnie takiego wpływu. Zwłaszcza tacy, którzy zachowują się w tego typu sposób. Jednak ludzie tak mają... Największa głupota potrafi ich wyprowadzić z równowagi. A inni... nie zdają sobie z tego sprawy. Jaki mogą mieć wpływ na innych. Całe szczęście wyleczyłem się z tego).

Mija drugi miesiąc. Terminów już usłyszałem kilka. Nigdy nie usłyszałem tekstu w stylu "sorry Tomek, w tym tygodniu jednak nie mogę :(. Może umówimy się następnym razem?". Bez problemu. Normalne, rozumiem. I doceniłbym tę szczerość, taka osoba rośnie w oczach. W przeciwieństwie do kompletnej ciszy. Nie wszyscy mają i muszą mieć klasę. Ale to... dobrze. Można łatwiej oddzielić ziarno od plew, a na spotkania z byle kim zwyczajnie szkoda czasu. A jednak należy docenić to, że ktoś dba o nasz wolny czas.

W końcu doszło do konfrontacji, bo musiało dojść. Staram się być cierpliwym, jednak z biegiem czasu i kolejnych terminów moja chęć malała. Usłyszałem klasyczne "może w następnym tygodniu :)". Gdzie zeszły miał być "już na pewno", a ten to pewniej, jak u Żyda w banku... Miałem tego dość, więc stwierdziłem przytomnie, że to jest już kolejny tydzień kiedy mnie o tym zapewnia. Zatem niech napisze do mnie dopiero, gdy będzie na pewno miała czas. Konkretny termin, nie kolejny tydzień. Odzew był taki, żebym nie strzelał focha, bo przecież obiecała... Ma nową pracę, studia, no... brak czasu. "Daj żyć". Skoro wie, że nie ma dla mnie czasu to... po co się umawia? Zawraca gitarę? Tak jej oczywiście nie napisałem, ale spytałem ją o to. Czemu podaje mi terminy w takim razie? Odpowiedź przeszła moje najśmielsze oczekiwania, ale utwierdziła mnie w przekonaniu, z kim mam do czynienia. "Wiesz co, wal się". Tyle były warte jej zapewnienia i tyle była warta znajomość z nią.

Nie mam bólu tyłka z tego powodu, nie żałuje tych kilkunastu złotych na te piwa. Jednak wtedy miło spędziłem z nią czas. Historia ma pokazać ile obecnie są warte zapewnienia innych ludzi. Jak łatwo komuś coś obiecać, a potem mieć go gdzieś. I jak łatwo olać człowieka, że niektóre znajomości mają swoją wymierną cenę. W tym wypadku: trzy piwa. I jedno popołudnie.

Same pozytywy. Zaoszczędziłem czas. Nie warto go poświęcać na osobę, która nie jest tego warta. Czas jest większą wartością niż pieniądze. Przecież mogła jednak się ze mną spotkać, a to byłoby dla mnie niebezpieczne. Jeszcze spodobałaby mi się, jeszcze może kreowałbym sobie jakieś plany wobec niej. A to już byłoby ryzykowne, zadawać się z człowiekiem, który nie jest wart naszego czasu i energii. Wtedy bym go zmarnował, co mogłoby dopiero wyjść po czasie.

Wypadałoby napisać puentę. Jest następująca: doceń tego, kogo warto, a nie zawracaj sobie głowy osobami, które nie są tego warte. One same ułatwiają, same pokazują swoją twarz, same ściągają maskę. Wystarczy obserwować i zobaczyć, kto jak Cie traktuje. Komu warto dać coś więcej, a na kogo nie ma sensu marnować chociażby chwili zastanowienia nad błyskotliwym odgryzieniem się. Nie każdy jest wart naszej uwagi.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości